Forum Stowarzyszenia Historycznego Reduta Częstochowa
 
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja 
 Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ciepielów 1939
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kampania polska 1939 roku
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
whiteeagle
Administrator


Dołączył: 07 Gru 2010
Posty: 1194
Skąd: Reduta Częstochowa

PostWysłany: Czw Gru 12, 2013 7:57 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Serdecznie dziękujemy za opublikowanie relacji! Jest to kolejna cegiełka do historiografii 7 DP. No i wiemy przede wszystkim, gdzie służył Pana Ojciec.
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
atrix
Rekrut


Dołączył: 09 Gru 2011
Posty: 6

PostWysłany: Nie Gru 22, 2013 8:01 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

michal napisał:
bscm napisał:
atrix napisał:
bscm napisał:
atrix napisał:
miroslav napisał:
Witam
Świetne opracowanie
http://www.ebay.pl/itm/7-Panzer-Div-Polenfeldzug-Erbeutete-Bruckenkolonne-erbeutet-b-GATKA-Tarnung-/251098879221?pt=Militaria&hash=item3a76a8d4f5
Może to tylko zbieg okoliczności ale fotka wydaje się mieć związek z relacją Zygmunta Mroza.



Witam. Krajobraz podobny, sceneria też. Szkoda że fotka jest bez opisu. Możemy tylko przypuszczać , że może akurat. Ale tylko tyle.
Jest trop że pod Ciepielowem walczył reżyser " Czterech pancernych" pan Konrad Nałęcki.
Ukończył szkołę podchorążych w Częstochowie jako CKM-sta w 1939 roku. Został ciężko ranny jednak dotarł do Solca n/w. Informacje są bardzo skąpe. Nie wiadomo w jakim pułku walczył. Przypuszczam że był to 74 pp lub 27pp. Jeżeli ktoś posiada więcej informacji, mógłby podać na forum.
Śledztwo w sprawie Ciepielowa trwa dalej. Pojawił się artykuł w biuletynie IPN, gdzie też stawia się znak zapytania co do wiarygodności sprawy Ciepielowa.
Link do biuletynu podam wkrótce.
Pzdr


VII Dywizyjny Kurs Podchorążych Rez. Piechoty im. Piotra Wysockiego przy 27 p.p.

Rok 1938/39
Dowódca Kursu mjr. Zygmunt Żywocki

Pluton IV - C.K.M.

1. drużyna

Chyla Stefan
Kędzierski Jerzy
Krotliński Wiesław
Justyna Tadeusz
Nałęcki Konrad
Olejniczak Józef
Pałubski Józef
Potapczuk Władysław
Hauser Henryk
Tyburcy Zdzisław
Zwoliński Artur.

Źródło: Biuletyn DKPR przy 27 p.p. "Jednodniówka 1938-39" pod red. Janusza Różewicza, Częstochowa 1939, s. 47





To już jest coś w sprawie. Czyli K. Nałecki był w 27pp. Wielu żołnierzy walczyło pod Ciepielowem z 27pp.
Interesują mnie jeszcze takie osoby - kpt Cyruliński. wszystko co wiadomo o kapitanie.
W/g Pelca - Piastowskiego por Z. Choroba ( 74pp) miał zginąć pod Ciepielowem 8 września 1939r. Jest to nieprawdą. por. Zygmunt Choroba zginął 3 września 1939 r pod Złotym Potokiem.

Link do biuletynu IPN - http://ipn.gov.pl/portal/pl/24/18233/nr_892011.html


Nie wiem czy dostał przydział do 27pp, szkoda że się spóźniliśmy o kilka miesięcy bo wiosną odszedł na wieczną wartę śp. plutonowy podchorąży Edmund Król, który był w tym samym plutonie szkolnym.
Możliwe że uda się zapytać pewnej osoby o to, czy wie jaki przydział miał pchor. Nałęcki.

ps. Porucznik Z. Choroba to był pradziadek mojej koleżanki.
Mimo iż nie było ekshumacji, nagrobek znajduje się na cmentarzu parafialnym w Złotym Potoku.

Jak tylko uda mi się dowiedzieć cokolwiek, będę informował.
pozdrawiam.


Załączam wspomnienie Września 1939 mojego ojca Konrada Nałęckiego.
Michał Nałęcki.

Wrzesień 1939 wspomnienia Konrada Nałęckiego, spisane około 1980 roku.


To było chyba 20 sierpnia 1939 roku. Było już dobrze po północy, gdy zasypiałem w przekonaniu, że dziś już chyba żadnego alarmu nie będzie. I właśnie rozległa się alarmowa
trąbka. Ale tym razem nie chodziło o kolejny nocny marsz w pełnym uzbrojeniu, alarm zapowiadał natychmiastową całkowitą likwidacje obozu w Barkowicach. Cztery czy pięć dni w piotrkowskich koszarach minęło w mobilizacyjnej gorączce. W nowiutkim "mobowskim" mundurze czułem się jak w zbroi. Gryzł swoją szorstką nowością. Spodnie były długie, spięte u kostki krótkim owijaczem, u boku miałem nowiutkiego visa w żółtym futerale, skórzaną plecionką, zakładaną na szyję. Los zdarzył, że zostałem młodszym adiutantem dowódcy batalionu i mnie piechurowi, cekaemiście, przydzielono konia. Żegnał nas szpaler mieszkańców.
Całą noc jechaliśmy w nieznane towarowym wagonem. Wydawało się, że dotrzemy gdzieś na zachodni kraniec Polski,ale była to znowu tylko Częstochowa, którą przed miesiącem opuściłem po ukończeniu Dywizyjnego Kursu Podchorążych Rezerw przy 27 p.p. Nasz III batalion 25 p.p. pod dowództwem majora Krzyżanowskiego został batalionem odwodowym i zajął stanowiska tuż na zachodnim skraju miasta. Nasze miejsce postoju stanowił podmiejski dom – willa otoczony ogródkiem. Sypiałem w podwórzu, w szopie na sianie, było sielsko. Aż któregoś dnia obudziły mnie o świcie dalekie grzmoty. Nasłuchiwałem, jeszcze nie wierzyłem. Gdy myłem się przy podwórzowej pompie, z budynku wyszedł major, przywitał mnie dobrotliwie. –Słyszałeś, synu? - Wojna? – zapytałem głupio i naiwnie. Pierwszym rozkazem wojennym była rekwizycja drewna z pobliskiego składu na budowę schronu-ziemianki. Od chwili przyjazdu pieklił się o nie oficer odpowiedzialny za budowę tej linii okopów. Ale major był zasadniczy, na rekwizycję zezwalał dopiero stan wojenny. Wyprosiłem zgodę na zniesienie tego rozkazu. Linia okopów naszego batalionu przebiegała tuż poza ostatnimi domkami przedmieścia. Od zachodu dochodził pogłos tej wrześniowej burzy, chociaż niebo było jasne, bladobłękitne. Usiadłem na trawie, większość kopiących okopy żołnierzy rozebrał o się do koszul, po chłopsku, bardziej przypominało to jesienną krzątaninę w polu niż wojnę.

Wówczas nadleciały samoloty. Niemieckie i nasz. W bezładnej strzelaninie, głośnej na ziemi ze zwykłych karabinów i maszynowych i oddalonej, nierealnej tam w górze, roiły się w akrobatycznych pościgach. Jak w cyrku – pamiętam to wrażenie. Nagle jeden z nich począł gwałtownie opadać w kierunku zachodniego horyzontu, za nim podążyły inne. Tylko dwa zawróciły na wschód. Wówczas dopiero zorientowaliśmy się w siłach tej powietrznej walki.
Tego dnia została również rozpakowana długa skrzynia, która jak zawalidroga leżała w korytarzu naszego dowództwa. Była w niej podobno nowa, tajna broń. Okrążałem ją zawsze z szacunkiem.
W skrzyni znaleźliśmy trzy, czy cztery długie rusznice z dwójnogami pod lufę. Przypominały muszkiety z czasów obrony Jasnej Góry. Była to nowa broń przeciwpancerna.
Wieczorem otrzymaliśmy meldunki z pierwszej linii frontu.
Doszło do walk, Niemcy zostali odparci. Otrzymałem rozkaz natychmiastowego przygotowania m.p. dowództwa na wschodnim krańcu miasta. Częstochowa nocą wyda wała się wymarła. Dopiero gdy wybrałem dom z odpowiednio przestronnymi piwnicami, wylegli okoliczni mieszkańcy. Znosili nam potrzebne do wyposażenia stoły, łóżka, pościel. Pamiętam potężne pierzyny, które przypominały mi dom rodzinny. Starałem się zaopatrzyć to nowe m.p. we wszystko wierząc, że tu będziemy walczyć do ostatka. Tak minął mój pierwszy dzień wojny.
Nazajutrz nadchodziły od świtu meldunki, pierwsza linia trzymała się nadal na swoich stanowiskach. Zajęty byłem rysowaniem szkicu naszej sytuacji, gdy wpadł major do mojej izby żądając map sztabowych Polski, aż po Wisłę. Rozpakowałem wszystkie przydzielone nam rulony, we wszystkich były sztabówki Niemiec aż po Wrocław. Rozkaz o wycofaniu się z Częstochowy padł jak grom z jasnego nieba. Na wszystko byliśmy przygotowani psychicznie, ale nie na ucieczkę. Cholernie chcieliśmy wówczas bohatersko umierać. Na odprawie major posługiwał się zwykłą, szkolną mapą Polski. Kierunek wycofania się: Olsztyn, Włoszczowa, Kielce, Radom. Wychodziliśmy z Częstochowy nocą. Na przedmieściu paliła się jakaś fabryka pogłębiając ciemność na drodze naszego odwrotu. Na swoimi potężnym koniu przeciskałem się w świcie majora między naszymi oddziałami. Znałem już tę drogę do Olsztyna, małej osady pod Częstochową z ruinami zamczyska, z samotnej harcerskiej wędrówki. O świcie maszerowaliśmy w gęstych tumanach mgły. Słychać było przelatujące nad naszymi głowami samoloty, huk bomb rozrywających się opodal. Dzięki tej mgle uniknęliśmy masakry. Był znów piękny słoneczny dzień, gdy mój batalion zatrzymał się na skraju lasu za Olsztynem. Od północy a nie od zachodu słychać było odgłosy bitwy, coraz bliższe. Wzdłuż lasu ciągnęła się płaszczyzna łąk ograniczona na niedalekim horyzoncie nasypem, po którym biegła droga, czy tor, a dalej dachy jakiejś wioski. Tor był kierunkiem naszego odwrotu.
Zjawił się patrol, mieli dwóch jeńców. Prowadząc ich do majora oglądałem ich mundury, twarze, wsłuchiwałem się w ich bełkotliwą mowę. Widziałem, że i oni przyglądają się nam z tą sama ciekawością. Otrzymałem rozkaz sprowadzenia działka p.panc. z sąsiedniej jednostki, zagrażały nam od północy czołgi. Dowódca plutonu p.panc. zażądał pisemnego rozkazu od swego bezpośredniego dowódcy. Tłukłem się po lesie szukając go wśród rozsypanych jednostek, wreszcie dopełniłem formalności. Po pół godzinie, może więcej wracałem z działkiem do batalionu. Na łące przed lasem rwały się moździerzowe pociski, batalionu już na dawnym miejscu nie było.
Ruszyłem w kierunku uprzednio wyznaczonym przez majora. By znaleźć się po drugiej stronie nasypu należało teraz przebyć łąkę na której szeregiem, w równych odstępach tryskały w niebo czarne fontanny dymu i ziemi. Znałem je z poligonu. Podjazd na nasyp ograniczony był drewnianą balustrada. Pędzący przede mną zaprzęg działka nagle skłębił się na niej. Przerażona zbliżającą się ścianą wybuchów obsługa porzuciła splątane konie, wywrócony jaszcz i działko.

Mój ociężały koń jakby nagle dostał skrzydeł i za nic miał swojego jeźdźca. Rwał teraz po przeskoczeniu nasypu pod górę, w kierunku zabudowań. Przestało mi nagle dokuczać obite całonocną jazdą siedzenie, potłuczone rzemieniami strzemion łydki. Zamiast bać się, rozkoszowałem się tą jazdą. Rozkazujący mi koń zatrzymał się przy pierwszych zabudowaniach. Wciągnąłem go do zagrody, pociski karabinów szczypały drzazgi z płotu. Uwiązałem konia do okiennicy, podbiegłem powrotem do furtki, by spojrzeć na wioskową drogę. Stojący naprzeciw dom nagle z hukiem zamienił się w słup ognia i dymu. Odruchowo, nie myśląc skoczyłem z powrotem w kierunku nasypu, którego ciąg wytyczał drogę na wschód. Przywarłem w rowie, zakurzyła się obok ziemia od odłamków, czy karabinowych pocisków, po raz pierwszy raz w życiu usłyszałem szum lecącej miny nad swoja głową – jakby dudnienie arkusza falistej blachy.

Obejrzałem się za siebie. Dom, do którego przywiązałem konia, stał w płomieniach. Mimo nie tyle strachu, co ekscytacji pomyślałem i pożałowałem tak głupio przywiązanego przeze mnie konia. Od wioskowej drogi teren z tej strony nasypu opadał w dół.
Tam była cisza. Tylko poderwać się i przeskoczyć to wzniesienie rowu, na którym coraz unosiły się kłębki kurzu. W dole, na łące poczułem się bezpieczniej. Niedaleko pod lasem pasł się spokojnie koń w kawaleryjskiej uprzęży. Pobiegłem w jego kierunku. Koń szczypał trawę, obok leżał żołnierz. Tu gdzie brzuch, miał krwawą jamę.

Nie pamiętam następnych godzin tego trzeciego dnia wojny. Wiem tylko, że ten nowy koń po pierwszym zrywie człapał powoli i nie umiałem zmusić go do szybszej jazdy. Kluczyłem między zagajnikami i dopiero w nocy dotarłem do ciemnej wioski. Usłyszałem naszych żołnierzy, wskazano mi dom dowództwa. Była to jednostka 27 p.p. częstochowskiego w którym robiłem podchorążówkę.

W dowództwie, w przestronnej izbie oświetlonej tylko wiejska lampeczką, pamiętam kilku oficerów siedziało przy długim stole.
Rozpoznałem chorążego, zawsze dumnie sztandar na pułkowych uroczystościach. Przy stole siedział cień tego człowieka, sflaczały i zmięty. Wymaszerowaliśmy z wioski o świcie. Przydzielono mnie do zwiadu skleconego z kilku przypadkowych jak ja konnych. Nagle z opłotków rozległy się strzały. Nie sposób było wiedzieć kto i skąd do nas strzela, kolumna ruszyła w popłochu, byle dalej od wioski. Po drodze jakiś ksiądz udzielił nam rozgrzeszenia „In articulo mortis”. Kolumna maszerowała, on kreślił znak krzyża.

Te trzy dni:4, 5, i 6 września łączą się we wspomnieniu w jakąś całość. Nie wiem czy do Kielc dotarliśmy już 5-ego, czy 6-ego?

W czasie tego przemarszu otrzymałem rozkaz osłaniania kolumny od tyłu, zostałem dowódcą taczanki, wyposażonej prócz cekaemu w ową nową rusznicę przeciwpancerną. Z radością odstąpiłem komuś swego konia i zająłem wygodne miejsce na ławie jaszcza. Wreszcie miałem funkcję zgodna z moim podchorążackim wyszkoleniem. Chociaż samą taczankę, zobaczyłem wówczas po raz pierwszy w życiu. Miała zaprzęg trzykonny, do dwukołowego jaszcza z ławką jak na bryczce doczepiona była również dwukołowa platforma z ustawionym na niej na trójnogu ciężkim karabinem maszynowym. Szerokie, blaszane błotniki tego pojazdu dudniły w czasie szybkiej jazdy okrutnie. Obsługę stanowiło trzech żołnierzy: woźnica, celowniczy i taśmowy. Tylko celowniczy był młodym chłopakiem z czynnej służby, dwaj pozostali to chłopi, rezerwiści już około czterdziestki.

Wlekliśmy się za kolumną, która nazywała się jeszcze 27 pułkiem piechoty. Było tego wojska ponad batalion i kilka taborowych wozów. Nagle minął nas żołnierz z oddziału tylnej straży alarmując, że ścigają nas niemieckie czołgi. Tak jak o świcie w czasie strzelaniny z opłotków znów popłoch ogarnął oddziały. Droga pięła się po otwartym terenie, na wzniesieniu był zagajnik, kilka brzóz. Na przełaj ruszyłem by zająć tam stanowisko obronne. Zapewne rumor naszych blaszanych błotników brano za hałas czołgowego żelastwa. Skryliśmy konie i taczankę za wzniesieniem, okopaliśmy się na stanowisku, kolumna mijała nas w popłochu, trwaliśmy dzielnie przy cekaemie oczekując Niemców.

Po jakimś czasie rzeczywiście z oddali doszedł nas dziwny rumor. Jak hałasuje zbliżający się czołg, tego jeszcze nie mogliśmy wiedzieć. Z tumanu kurzu, który mieliśmy już na celowniku, wynurzył się konny wóz. Nie pamiętam, czy taborowy, czy chłopski. Zwolnił pod wzniesieniem, ustał i ten hałas. Woźnica nie słyszał żadnych czołgów, więc i my ruszyliśmy w ślad za kolumną– na Włoszczowę.
W jakiejś wiosce zrobiliśmy postój, by napoić konie. Dla siebie nie mogliśmy zdobyć nic do jedzenia, pozabijane deskami drzwi i okna opuszczonych domów, nijak było się włamywać. Przycupnęliśmy na podwórzu jedliśmy resztki wojskowych sucharów. Potem pamiętam już noc. Ale czy była to noc tego samego dnia, czy już następnego, 5-ego września? Wlekliśmy się podmokłymi łąkami, konie z trudem ciągnęły ten nasz bojowy rydwan. Obaj starsi rezerwiści z niedowierzaniem przyjmowali moje harcerskie sposoby określania kierunku. Prowadziły nas gwiazdy i łuny pożarów.
Jechaliśmy tam, gdzie horyzont był czarny, a nad nim coraz niżej w miarę upływu nocy świecił gwiazdozbiór Ryby.
Gdy wyjechaliśmy z tych grzęzawisk na piaszczysty brzeg zagajnika, woźnica zarządził postój. Noc i ten dzień miniony zbliżył nas. Mówili o swoich domach, rodzinach. Pochodzili z okolic Częstochowy zajętej już przez Niemców. Ale nie tylko Częstochowa, wydawało się, że pół Polski jest już w ich rękach. Postanowili wracać – taczanką! Nie miałem jak ich zatrzymać ze sobą.
Zostałem sam. Leżałem pod taką skarłowaciałą sosną, jakie rosną na skrajach lasu, noc była ciepła jak latem. Stąd było widać cały horyzont, rozświetlający się i przygasający od północy i południa, przede mną był ten jeszcze maleńki wycinek czerni, gdzie musieli być nasi.
Nie wiem wiec, czy był to już szósty września, czy dopiero piąty, gdy rankiem doszedłem do Kielc. Słońce już oświetlało zatłoczone ulice, sensację wzbudziły dwie tankietki, które przejeżdżały przez skrzyżowanie. Pamiętam, toczyły się z górki po bruku, jak dziecinne zabawki. Ja po spotkaniu we Włoszczowej nie umiałem już wykrzesać z siebie tego entuzjazmu, z jakim przyglądał im się tłum. Znalazłem się w kompanii uformowanej z żołnierzy, którzy pogubili swoje jednostki. Było nas około 300 ludzi, przeważnie rezerwistów, wielu Żydów. Dowódcą był kapitan, też rezerwista: tęgi, w niedopasowanym mundurze i garnizonowej czapce bardzo był ważny i śmieszny na swoim koniu. Bawiła mnie ta jego czapka. Ja straciłem swój hełm razem z tym koniem przywiązanym do okiennicy. Hełm przytroczyłem do siodła, ciężki był i niewygodny. Pozostałem w furażerce drelichowej, uszyła mi ją matka. Furażerka była mała, z fasonem i wypłowiała, bo zrobiona ze starego mundurku harcerskiego. Dowodziłem plutonem w tej dziwnej kompanii. Z Kielc ta dziwna nasza kompania wyruszyła 6-ego w nocy.
Mieliśmy się przeprawić przez Wisłę w Solcu. O świcie 7-ego mijaliśmy Iłżę. Nad wąską uliczką, którą przeciskała się kolumna, sterczała na górze czarna, strzelista wieża. Za miasteczkiem usłyszeliśmy nad głowami warkot samolotu. Niemiecki dwupłatowiec zakołował nad nami, odleciał. Był już pełny dzień, gdy dobiliśmy do pierwszych lasów. Rozstawiono ubezpieczenia, leżąc pod wysokimi sosnami wypoczywaliśmy oczekując na gorący posiłek z polowej kuchni, pierwszy od opuszczenia Częstochowy.

I nagle rozległa się gwałtowna strzelanina. W gęstym olszynowym poszyciu widać było biegających bezładnie żołnierzy, strzelających bez sensu we wszystkich kierunkach. Przyklęknąłem za grubą sosną, wydobyłem z kabury po raz pierwszy w tej wojnie swój nowiutki pistolet, chciałem się zorientować w tym bałaganie. Wyjrzałem zza sosny, ktoś przedzierał się krzakami, tuż przede mną z bagnetem osadzonym na karabinie pojawił się Niemiec. Zgłupieliśmy obaj.

Te następne sekundy miały inny wymiar. Niemiec leżał u moich nóg, ja wystrzeliłem cały magazynek. Potem był już błysk i dzwonienie pod czaszką i sosna wirująca na mojej głowie, jak śmigło na osi. Zdążyłem jeszcze załadować nowy magazynek, tuż tuż słychać było charkotliwe wrzaski Niemców. Padłem plackiem twarzą do ziemi. Zatrzymali się nade mną. Któryś wyjął z mojej dłoni visa, czułem jak usiłował odpiąć karabinek rzemiennej plecionki. Sprężyna była widać twarda jak ten kurek przy pistolecie. Ciągnął za plecionkę podrywają moją bezwładną głowę z ziemi.
Odciął rzemień , kopnął mnie w krocze, odeszli. Z twarzą wbitą w ziemi nasłuchiwałem. Jakby się uciszyło.
Stanąłem na nogi, żyję. I nagle bliski wystrzał. Obok mojego ramienia spadła gałązka z krzaka, jak ścięta nożem.
Przesunąłem torbę z maską gazową, która miałem na piersiach – pocisk przeszedł między mną i ta maską, strzępiąc mundur i rozcinając pokrowiec. Jeszcze przed chwilą pragnąłem coś robić, działać. Teraz osunąłem się na ziemię miękki i bezwolny wczołgałem się w zagłębienie z którego wyrastał gęsty krzew.
Jeszcze pamiętam, że brudnym owijaczem od tych nowych spodni związałem rozszarpane i krwawiące udo.
I to był koniec tego dnia. Gdy ocknąłem się byłą już ciemna noc. Wyczołgałem się na skraj lasu, tam było widać blask ognisk, słychać niemiecką mowę.
Niemcy biwakowali na łące, dalej była droga idąca nasypem, ta którą szliśmy na Solec do Wisły. Ciężkie samochody sunęły z warkotem, niemiecka kolumna nie miała końca.
Z przeciwnej strony drogi jak pochodnia płonęła stodoła. Blask tego pożaru przeświecał w jednym miejscu pod szosą – musiał być tam mostek.
Ta nikła plamka światła dodała mi nadziei. Aby jednak dotrzeć do niej, należało przejść między ogniskami, pomiędzy szwendającymi się po łące Niemcami. Znalazłem jakiś kij, wsparty na nim ruszyłem przed siebie. Światło ognisk było coraz jaśniejsze, zacząłem się czołgać. Obok przeszło dwóch żołnierzy, jakiś Niemiec powoli przejechał na motocyklu,zajaśniała krótkim blaskiem rakieta.
Zdałem sobie nagle sprawę, że jeśli któryś potknie się o mnie, nie będzie już dla mnie żadnego ratunku. Wstałem więc i ruszyłem między ogniskami wprost na ów pożar. Minął mnie ktoś raz i drugi, wreszcie znalazłem się poza kręgiemświateł. Teraz dopiero powoli poczołgałem się w stronę szosy.
Ten blask pożaru przeświecał pod szosą przez szeroki betonowy dren. Na górze przy balustradzie spacerował strażnik, kolumna samochodów przesuwała się z hałasem.
Odetchnąłem, gdy znów znalazłem się w lesie po drugiej stronie drogi. Szedłem jego skrajem na północ. Jak długo to trwało nie wiem. Pamiętam tylko, że kluczyłem, bo zdawało mi się, że coraz to widzę ogniska niemieckie. O świcie zobaczyłem wieś. Trzeba było znów wyjść w pola. Szedłem do niej na przełaj resztką sił. Ostatnia przeszkoda dzielącą mnie od chałup wydała mi się nie do pokonania. Był to głęboki dół torfowy o stromych ścianach ciągnący się szeroko wzdłuż wioski. Nie miałem już sił obchodzić go, szukać jakiegoś przejścia. Zsunąłem się po zboczu, a potem z największym trudem wdrapałem pod górę.
Przede mną był dom, podwórze z obszerną stodołą, bliżej furtki stał stóg siana przykryty daszkiem wspartym na czterech słupkach. Przystawiona do niego była drabina. Wdrapałem się, na górze w wyleżałym dołku leżał kożuch. Wsunąłem się pod tą baranicę.
Gdy otwarłem znów oczy, nade mną stał człowiek, a w dole przy stogu gromada ludzi. Pamiętam, między nimi był ksiądz i coś radził. Byłem bezwładny jak szmata. Usłano mi legowisko w stodole. Obudziłem się na nim już umyty, z opatrzonymi ranami, w damskiej nocnej koszuli.
Napisałem w czasie okupacji do tej dziewczyny, która czuwała nade mną. Henryka Wieś nazywała się Jedlnia, czy Jedlina. Dziewczyna byłą tam z rodzicami na wakacjach, tam ich zaskoczyła wojna. Czy było to jeszcze tego samego dnia, czy następnego, nie wiem, ale pod wieczór załadowano mnie na wóz pełen siana, by przewieść do Solca.
Most podobno był jeszcze w naszych rękach. Pamiętam kłótnie gromady ludzi, którzy otoczyli mój wóz i woźnicę. Nie chciał jechać, że daleko, że droga niepewna, że Niemcy. Dowiózł mnie jednak do Solca. Zatrzymaliśmy się na placu wybrukowanym kocimi łbami. Chłop zaczął wyprzęgać konie, nie chciał jechać dalej. Ktoś inny wskoczył na wóz, ruszyliśmy.
Była już noc gdy znaleźliśmy się na moście. Zatrzymali nas nasi żołnierze, zameldowałem swój stopień, jednostkę, byłem znów wśród swoich.
Zaniesiono mnie na noszach przed ganek małego dworku. Wyszli z niego oficerowie. Żartowali sobie ze mnie, co to za podchorąży w damskiej nocnej koszuli.
Potem kobieta w białym fartuchu niosła mnie na rękach jak dziecko na salę opatrunkową. W dworku mieścił się szpital polowy, ja byłem w nim pierwszym pacjentem. Zapamiętałem czarny jakby wąsik na jej górnej wardze, była lekarzem.
Cudowne było przebudzenie. Przede mną było okno za którym świeciły złote liście kasztana. Pokój pachniał pastą do podłóg, jak w domu w czasie świąt. Lśniła czerwona podłoga z desek, wokół pod ścianami stały czyściutko zasłane łóżka, a ja byłem żywy.
I cisza, cudowna cisza, aż do wieczora.
Wieczorem 9-tego, czy 10-tego września Niemcy rozpoczęli bój p solecką przeprawę. Słyszałem tylko huk artyleryjskich wybuchów, całą noc znoszono rannych, leżeli jeden obok drugiego, na tej jeszcze rankiem pachnącej podłodze.
Nazajutrz odjechałem sanitarką do Lublina. Pode mną leżał żołnierz z amputowaną nogą. Jęczał i krzyczał całą tą koszmarną drogę.

Ale to już inna historia – mój Wrzesień już się zakończył.




Ciekawa relacja. Postaram się określić dokładnie miejsce gdzie walczył i został ranny Pański ojciec. Pod uwagę biorę dwa miejsca - Las Dąbrowa - Struga pod Ciepielowem i las Michałów koło Iłży. Wieś w której opatrzono Pana ojca nie była z pewnością wieś Jedlnia. Myślę że była to Jedlanka. Opis bardzo przypomina walki w lesie Dąbrowa - Struga pod Ciepielowem. Określenie miejsca wymaga dużej analizy map i samej relacji.
Podana tutaj nazwa wsi Jedlnia , nie ma związku z relacją i wydarzeniami. To wieś pod Radomiem. Nie było by sensu Pana ojca wieść aż do Solca, bo bliżej by było do Puław. Ranny nie był by wstanie pokonać tyle kilometrów z okolic Iłży do Jedlni.
Pomyłḱi nazw wsi w relacjach często się zdarzają. Pański ojciec musiał zostać ranny nie 7 września , lecz 8 września. 7 września nie miały miejsca żadne walki na opisanym terenie, gdyż jeszcze nie było na nim Niemców.
Pzdr
Atrix
Zapraszam do zapoznania się z artykułem - http://www.historyfan.pl/pages/mord-pod-ciepielowem.php
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kampania polska 1939 roku Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Design by SkaidonDesigns | Web Hosting Directory


Start Your Own Video Sharing Site

Free Web Hosting | Free Forum Hosting | FlashWebHost.com | Image Hosting | Photo Gallery | FreeMarriage.com

Powered by PhpBBweb.com, setup your forum now!
For Support, visit Forums.BizHat.com